tymczasem

jutro idę na sushi i nie zamierzam się niczym przejmować. no może tym, czy knajpka do której się wybieramy będzie otwarta. wszędzie na mieście natykam się na studentów, bo dla nich imprezowanie w Polsce jest tańsze niż w domu. Wszędzie słyszę hi, hello…już nawet w knajpie napić się nie można porządnie, bo na drugi dzień wie o tym cały akademik…

w początkach mojej pracy na uczelni dowiedziałam się pewnego razu od studentów, że posiadam męża…i wieść ta krążyła dłuższy czas. nie wspomnę już o romansach jakie miałam z co ciekawszymi wizualnie studentami i profesorami…gdyby choć jedna z tych rzeczy była prawdą dawno by mnie tam nie było.
aczkolwiek wśród personelu płci pięknej pewną popularnością cieszyły się służbowe kursy na chirurgię…całkiem miłe dla oka tam widoki bywają:))
cóż jeszcze w pracy…ano następuje zmiana na stanowisku kierowniczym wymuszona przez przepisy i wykonana w tak paskudnym stylu, że lepiej nie mówić niczego czego by się potem żałowało. poza tym zaczynam mieć coraz większą alergię na przedstawicieli pewnego kraju arabskiego. niedobrze mi się robi, gdy muszę czytać kolejne maile świadczące o tym,że ich nadawca nie raczył przeczytać ze zrozumieniem tego co do niego poszło, ale za to doskonale umie robić operację typu – kopiuj-wklej…nie określając dokładnie tego czego chce zarzuca brak współpracy i złą wolę…ehhhh, nic to.
a tymczasem….szczęśliwego nowego roku…oby nie było gorzej niż w tym starym, a jedynie lepiej.