tego oraz dużo więcej życzę Wszystkim tak jak ja kochającym wędrowanie.
Miesięczne archiwum: grudzień 2008
znajoma Banderasa
Niejaki Anatonio Banderas zaprosił mnie do znajomych naszej klasie, trochę mnie to zaskoczyła, gdyż nie podejrzewałąm się o posiadanie aż tak sławnych znajomych:)). Z ciekawości zajrzałam na profil dowcipnisia, który stworzył kolejne konto fikcyjne na tym portalu. Zgodne ze stanem faktycznym była tylko fotka aktora w galerii i być może zdjęcia jego domów w wielkiem świecie blichtru i ułudy, gdzie wszystko na pokaz i sprzedaż jest. Zaproszenie odrzuciłam, na zawsze pozbawiając się możliwości posiadana za znajomego znanego aktora. co za pech i niefart:)))
Piątkowe popołudnie i wieczór spędziłam bardzo przyjemnie w towarzystwie dwóch facetów i kilku butelek wina oraz jednego psa. Urządziliśmy sobie kolejny z serii wieczorów filmowych. Na pierwszy rzut poszedł aktualny przebój Mamma Mia – oglądało się świetnie, potem w środku nocy Amelia. i tu pokonało nos całotygodniowe zmęczenie w połączeniu w winem. scenę godną Oscara stanowiło zdejmowanie na rauszu soczewek kontaktowych z oczu. byłam dzielna i wygrałam ten pojedynek jak i następny z pastą do zębów, która planowała być wszędzie tylko nie na szczoteczce. nie pamiętam jak zasnęłam. sen podlany winem był mocny i głęboki. przebudzenie późne i błogie…
najodważniejszy pies świata
beta test
odporności i poziomu stresu przechodzę ostatnio, można powiedzieć
wyrabianie norm wychodzi niczym przodownikom pracy z dawnych kronik z
czasu PRL-u, nic tylko powiesić się, że tak radośnie powiem.
ale nie o tym miało być, a o wyjeździe podczas którego po raz pierwszy
od lat zobaczyłam solidne ilości śniegu, i o śniadaniu, które jadałam
siedząc wpatrzona w panoramę Tatr za oknem, błogość oblewała duszę z
każdą minutą tam spędzoną,
wyprawa, która doszła do skutku przez przypadek i kilka dni w Gorcach w ramach urodzinowego prezentu.
Zaczęło się wesoło, gdyż już w drodze okazało się , iż znajomy zostawił
w domu portfel z zawartością. Nic to, wszak istnieją bankomaty. Kraków
o 7mej rano to miasto wymarłe, otwarty był tylko McDonald. Krótka
przechadzka po okolicach i łapiemy busa do Rabki. Z lekka rozespani
docieramy na miejsce i po drobnych zakupach ruszamy na szlak. Pojawia
się śnieg, coraz więcej śniegu…Czas płynie i gdy docieramy do
schroniska na Starych Wierchach jest już ciemno. Jesteśmy dzielni
niczym oddział marines i po wypiciu herbatki ruszamy na trasę dalej,
czule przeklinając właścicieli rozmaitych quadów i innych autek
terenowych, którzy uczynili sobie ze szlaków trasy rajdów
samochodowych dla piechurów stanowiące tory przeszkód. Każda większa polanka w kierunku na Turbacz stanowiła w
takich warunkach wyzwanie, szliśmy na czuja, mając do wyboru śniegowe
koleiny pełne wody i błota – wiwat quady!! boczne ścieżki bywały mile
widziane mimo śniegu powyżej kolan. spotkana na trasie dziewczyna
powiedziała, że jesteśmy oczekiwani, więc wypadało się nie zgubić i
dotrzeć na miejsce. Schronisko na Turbaczu okazało się ogromne i puste,
rządziła w nim spanielka Bazylia. W sumie doszliśmy tam po śladach
ratraka rezygnując już ostatecznie ze śledzenia szlaku, a skupiając się
na nie wpadaniu w pułapki śniegowo-lodowo-wodne. Raz po raz słychać
było czułe słowa dla tych co góry rozjeżdżają…Budynek dostrzegliśmy w
chwili, gdy zmęczenie osiągało poziom krytyczny. Zza drzew wyłoniło się
wielkie i ciemne coś. Podeszliśmy i powitał nas okrzyk z okna – to
jednak jesteście:)))
byliśmy na miejscu.